Ja Cię urządzę

Bo biały to nie tylko w szpitalu

Zalatana jestem jak F-16. Może nie wydaję przy tym takich odgłosów, ale siłą rozpędu dorównuję mu jak nic. Zryw mam jak żużlowiec pod taśmą startową, a potem odpoczywam jak Janowicz po kilku godzinach męki z Murrayem.

Wiadomo, jak tylko człowiek (czyt. kobieta) ma trochę wolnego czasu zaczyna kombinować. Kombinuję i ja. Oczywiście z remontami.

Wstawienie nowych, białych regałów na stare, brudne, książki i wytarcie ich wszystkich z kurzu (mission impossible, ale jednak wykonalna), mi nie wystarczyło. Ostatnio oszalałam na punkcie bieli! Białe powoli robi się u mnie wszystko. Zanim jednak tak się stało, było u nas jak w cyrku.

Kiedyś (w fazie kolorowej) zaproponowałam Gregorowi, że może kupimy chociaż dwa białe stoliczki nocne do sypialni. Powiedział, że on nie chce się czuć… jak w szpitalu.

Boszzzz …. Wiadomo facet – jak nie widzi, to nie zakuma. Trzeba pewne rzeczy mu pokazać łopatologicznie, bo wizjonerstwa u nich za grosz.

U facetów ma być… praktycznie. A u nas … ładnie.

Zresztą facet do wszystkiego dorasta później 😉

Pamiętam jak przemalowałam (oczywiście bez jego wiedzy i podczas jego nieobecności) salon na biało. Po powrocie z pracy otworzył drzwi i … prawie się wycofał jakby pomylił mieszkania. Pewnie opadły mu nie tylko ręce… Ale przez tyle lat życia ze mną chyba powinien się już przyzwyczaić, że u mnie od pomysłu do realizacji droga jest krótka jak polska autostrada.

Zabijałam tę zieleń ścian przez … 9 godzin. Nałożyłam chyba ze 3 warstwy. Ręce, głowa, szyja… wszystko mi wtedy odpadało od tułowia. Gregor dołączył na finiszu, więc za bardzo się chłopak nie zmachał. A dzięki temu też i nie zniechęcił.

Widocznie później (choć nigdy w życiu mi się do tego nie przyzna!), doszedł do wniosku, że biały kolor, to może wcale nie taki najgłupszy pomysł. Tym bardziej, że wszyscy nasi znajomi, którzy do nas zajrzeli, stwierdzili, że teraz jest u nas więcej miejsca, a przy okazji jakoś tak jaśniej i fajniej.

Na malowanie łazienki (oczywiście na biało) nie musiałam go już długo namawiać. Tak samo jak później na kupno białego stołu (wcześniej mieliśmy tylko szklaną ławę, przy której jadło się w pozycji na Małysza zjeżdżającego ze skoczni), białych krzeseł i białych regałów.

Nawet koledzy Gregora, którzy wpadają do nas stwierdzają, że bez telewizora i z okrągłym stołem, jakoś tak… przyjemniej. A jakie dyskusje się przy nim odbywają! Normalnie filozofowie greccy wysiadają.

I tak od słowa do słowa, od stołu do regału, wszyscy namawiają nas na zmianę mebli w kuchni.

Oczywiście … na białe!

Mnie tam za bardzo namawiać do tego nie trzeba, a i widzę, że Gregor zaczyna mięknąć.

Ale na to jeszcze przyjdzie czas.

 

20130709_120348

 

20130709_120539

 

Na razie zatrudniamy fachowca do naprawy starej i nowej sypialni. W starej nie spało mi się za dobrze. Wstawałam zmęczona i połamana. O wyspaniu się mowy nie było. Później okazało się, że według feng shui spałam tam w pozycji na trupa, czyli na przestrzał z głową przy oknie i nogami w stronę drzwi. Ale jak tu w takiej klitce przestawić łóżko w poprzek? Szans minus 700.

W akcie desperacji przeniosłam więc starą sypialnię do pokoju z balkonem. No i teraz mogę się czuć jak na wczasach. Spać przy otwartych drzwiach z falującą na wietrze firanką…

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie te cholerne kolory. Już patrzeć na nie nie mogę (żółty, pomarańcz i niebieski – w sypialni czuję się jak w knajpie. Tak tak, mieliśmy kiedyś taki epizod, że prowadziliśmy … klub studencki). Studia już dawno minęły, więc i po kolorowych ekscesach, trzeba się w końcu zresetować.

A nie od dziś wiadomo, że dzięki bieli, mieszkanie staje się czystsze (wizualnie, bo sprzątania niestety nie ubywa) i jaśniejsze.

Oprócz malowania, trzeba jeszcze ponaprawiać spękania (kto to widział, żeby ponad 30-stoletni blok jeszcze się ruszał, ale jak twierdzą niektórzy: „pani, to blok – musi pracować”), wymienić panel z dziurami w podłodze (mamy taki jeden, który został po wymianie kaloryferów ze stojących na wiszące) oraz naprawić balkon, bo „się sypie” (A to już osobna historia o ekipie, która stawiała nam ścianę przy wymianie okien. Ta, którą zastaliśmy przy przeprowadzce okazała się … tekturowa. Potem wyszło na jaw, że ekipa jest jak ta stara ściana – do niczego).

Obie sypialnie dostaną więc nowe, białe sukienki. Gregor tak się wciągnął w remonty, że nawet drzwi wewnętrzne chce wyrywać razem z futrynami. I tu natrafiamy na schody. Okazuje się, że w blokach 30 + drzwi i futryny są… niewymiarowe (A co wtedy było zgodne z jakimkolwiek wymiarem. Liczyło się że mieszkanie miało stać i już. A że później w podłogach znajdowano podczas remontów stare gazety, butelki, czy śmieci, a ściany były półokrągłe… kogo to obchodziło!).

Gdyby jednak nie udało się tych naszych niewymiarowych futryn wymienić na nowe, Gregor już zadecydował, że przemaluje je… na biało!

Zaczynam się zastanawiać, czy to nie zakrawa już na uzależnienie 😉 Ale nawet jeśli tak, to nie mam zamiaru go z tego leczyć.

Może jak się chłopak nieźle wkręci, to uda mi się namówić go jeszcze na jakiś domek na wsi. Oczywiście z kominkiem, białym kredensem i białym tarasem. Na tarasie z (białym) drewnianym płotkiem będzie zawieszona huśtawka na łańcuchach z milionową ilością (białych), szydełkowych poduch, będzie stał wielki (biały) stół, a wieczorem przy kumkaniu żab i cykaniu świerszczy, zapalane będą (a jakżeby inaczej – białe) latarenki na świeczki. Wokół zapachnie ziołami, maciejką i lawendą, a pod oknami będą pięły się białe róże.

Normalnie pięknie będzie!

Ja już to widzę.

A czy szanowny kolega mąż też?

Pewnie teraz jeszcze nie, ale może dorośnie do domu na wsi.

Tak jak do białego.

Tymczasem czekam na fachowca od remontu, który zjawi się w przyszłym tygodniu. Oczywiście nie siedzę bezczynnie. Jestem jak odkurzacz – wyciągam wszystko ze wszystkich kątów – od papierów do pościeli. I porządkuję, układam, wyrzucam…

Kiedy już się zmacham ogarnianiem tego wszystkiego co po kątach upchane, wychodzę na balkon. Trochę pobujać się w hamaku.

Bo (na razie) jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

 

20130706_121820

 

20130706_123434-1

 

 

 

8 komentarzy

  • Reply
    Mena
    9 lipca 2013 at 18:42

    Pięknie wygląda ten biały stół i biały regał 🙂 co do „pracującego” 30-letniego bloku – to też w takowym mieszkam i tez chętnie zamienię się na domek z ogródkiem 😉
    Ps. hamak też fajna sprawa 🙂

    • kate
      10 lipca 2013 at 11:00

      O blokach 30 plus to można by było niejedną książkę napisać 😉 a co do domku na wsi, to trzymam kciuki, żeby był bliżej niż dalej 😉

  • Reply
    jadwiga
    11 lipca 2013 at 06:06

    w moim bloku na warszawskiej Sadybie były futryny w drzwiach metalowe i żadna siła żadna burza nie mogła ich wyrwać ze ścian które znowu były lane z betonu ot takie wynalazki pani architekt sobie wymyśliła w końcu lat sześćdziesiątych, jak położyłam w kuchni tapetę wtedy drewnopodobną szczyt elegancji i dobrego gustu (wtedy) to nie można jej w żaden sposób usunąć dzisiaj, ale to nie mój problem tylko mojej wnuczki bo to jest dla niej mieszkanie, ja tam nie mieszkam od 20 lat, a swoja drogą jaka jestem ekonomiczna… hmmmmm
    j

    • kate
      12 lipca 2013 at 15:40

      Jadwiga na litość boską nie strasz mnie. My chcemy wyrywać drzwi ze ściany, a jak się blok przy okazji złoży???

  • Reply
    Helen
    14 lipca 2013 at 06:33

    Widziałam kiedyś zdjęcia z mieszkania jakiejś artystki – nie wierzyłam własnym oczom – czarno-fioletowe barwy i wszystkie kąty ostre, nie 90 st., tylko jak szpikulce wbijające się w mózg. Ktoś od feng shui umarłby na progu… Biel jest piękna, ale trochę bałabym się wiecznego latania ze ścierką. Nie jest to najbardziej praktyczny kolor. Ale – coś za coś. :)))

    • kate
      6 sierpnia 2013 at 06:29

      Pani pewnie lubiła się samookaleczać emocjonalnie 🙂 a z białym mniej się lata ze ścierą niz przy czarnych meblach. Wiem, bo w szkole średniej wybrałam sobie takie ” cudo” do pokoju. Kiedyś nawet namówiłam ojca, żeby kupił czarne płytki na ścianę do małej łazienki. Matka jak je zobaczyła prawie zawału dostała….

  • Reply
    Piotr
    18 września 2013 at 13:04

    muszę głęboko zakamuflować Twój blog, bo jak moja małżonka poczyta… już się boję. Wystarczy mi, że trzasnęła wakacyjny remoncik ( oczywiście moimi rękoma ) w salonie… ufff
    pozdrawiam Piotr

    • kate
      21 września 2013 at 08:12

      Hehehe Piotrze czyli schodzę do podziemia? A swoją drogą to już zaczynam lubić twoją żonę – miesiąc bez remontu to miesiąc stracony!

Leave a Reply