Świat kobiety

Dzień świstaka czyli deja vu

Pamiętacie ten film, w którym Bill Murray budzi się i każdego dnia dzieje się to samo?

Mam identycznie. On po kilku takich dniach prawie zwariował, a ja trzymam się dzielnie.

Jeszcze.

Urlop macierzyński. Normalnie ktoś sobie jaja zrobił nazywając to URLOPEM. To robota na okrągło. Jakieś 300% normy.

Dziennie.

Codziennie.

O której zaczyna się nowy dzień? A cholera wie. Bo nie wiadomo, czy liczyć go od pobudki Borsuka (koło 5-6-7 rano – taka poranna loteria), czy od momentu obudzenia się matki.

A matka potrafi obudzić się o 3 nad ranem i potem ni hu hu. Oczy mimo zaciskania nie chcą zasnąć, a nogi wyleżeć w miejscu. No to się łazi.

I sprawdza. Czy kot śpi (nie śpi, więc łazi za mną i każe się drapać!), czy światło świeci w lodówce (świeci na te kilka wyschniętych rzeczy, trzeba zrobić zakupy), czy ktoś nie wraca z balangi w środku tygodnia (czasem wraca ze śpiewem na ustach lub ruchem zygzakowym stara się trafić w dziurkę od drzwi wejściowych. Nawet najbardziej pijany wie, że gdyby zadzwonił domofonem, to spanie ma z głowy, za to starą na łbie).

I tak wyrabiam kilometrówkę – okno, lodówka, pokój, łazienka. Gdyby mnie włączyć do programu „pomoc mierzona kilometrami”, wygrałabym w cuglach nie opuszczając mieszkania.

Umordowana tym łażeniem zasypiam wreszcie.

Jest 5:30.

5:50 słyszę pomiaukiwanie.

To nie Zocha. Zocha zwinęła się w kłębek, nakryła ogonem i śpi w nogach łóżka.

Miauczenie dochodzi z łóżeczka.

Jak automat chwytam za butelkę z herbatą. Siup do dzioba.

Daje mi to jakieś pół minuty na zorganizowanie mleka, zanim rozlegnie się syrena alarmowa.

Woda w podgrzewaczu gotowa, czyli szybkie dosypanie mleka, shake`owanie, przykręcenie smoka. Czas 20 sekund. Można wyciągać Borsuka z łóżeczka.

Po wytrąbieniu flaszki, wstępują w niego nadludzkie moce.

Cholera, zrobiłam mu mleko czy malibu?

Potem czas na zabawę. Bawi się Borsuk. Ja staram się opadającą głową nie walnąć w szczebelki łóżeczka. Kiedy zabawa się przedłuża, a ewidentnie widać, że Borsuk gdzieś między tamburynem, a świecącą kulką chętnie by zasnął, wtedy czas na plan awaryjny.

Borsuk ląduje w naszym łóżku.

Lata po nim spychając nas na dwa skrajne końce, a sam zajmuje całą resztę (łóżko 160×200, on – jakieś 68 cm wzrostu!)

Jakimś cudem zasypiam. Pół godziny później budzę się cała zdrętwiała i pokręcona. Idę w nogi, do Zochy.

Odpływam.

Budzi mnie mój wewnętrzny alarm. Pora karmienia Borsuka. Borsuk jeszcze chrapie, niezmiennie zajmując całe łóżko.

Tym razem w poprzek.

Nie budzę. Obudzi się sam. Za jakąś… minutę, więc chodu do podgrzewacza robić kaszkę zanim rozlegnie się syrena.

W tym czasie tata troll robi śniadanie dla całej reszty. Sobie – płatki z mlekiem i owocami, Zośce mięcho (świeże, nieśmierdzące, bo nie zeżre), mi – bułki (świeże) lub chleb (stary reanimowany w tosterze – ja zeżrę wszystko. No może poza kanapkami: pasztet, szynka, żółty ser, pomidor i szczypiorek. Na nic zdają się tłumaczenia, że jak szynka to nie pasztet, bo to tak jakby jajecznicę z dżemem zrobić.)

Po śniadaniu Troll leci do pracy, a matka ogarniać chatę (po Trollu, który robił śniadanie ;-)).

Potem przygotowania jak do wyprawy na Madagaskar: pieluchy, chusteczki, jedzenie, łyżeczki, butelka z herbatą, zabawki, ciuchy na zimno, ciuchy na ciepło, kocyk, torba na zakupy, portfel, komórka, pielucha tetrowa do wycierania wszystkiego…

Średnio jakieś 5 kilo.

Jak to się wszystko mieści w małej torbie… pojęcia nie mam.

Torba chyba ma, bo już urwał jej się pasek i ucho.

Potem w zależności od dnia – rehabilitacja (oczywiście z buta i pod górkę), wizyta u lekarza, spacer, spotkania z… (mamą Jasia lub Milenki i bąblami), zakupy…

„Pomoc mierzona kilometrami” – licznik furczy i wiruje jak turbina obrotowa.

Ja wyrabiam. Moje buty nie.

Wracam jak wielbłąd z Borsukiem pod pachą i siatkami wyładowanymi do opcji – „wypukłe”.

Gotowanie obiadu, karmienie (a właściwie latanie z łyżeczką za Borsukiem kulającym się po podłodze lub robiącym mostek na leżaczku), ogarnianie chaty po gotowaniu, zabawa, kąpiel (kąpie tata, a matka siedzi w tym czasie na pralce i resetuje mózg grzebiąc bezmyślnie w internecie), potem wieczorne mleko/kaszka i borsucze zasypianie.

Przy tym ostatnim trzeba odbębnić niemalże cały rytuał: herbatka, mizianie po plecach, klepanie po pamperze, czytanie książeczki, szeptanie, podanie wypadającego smoka, położenie na brzuchu, dopijanie herbatki. To jak stąpanie po polu minowym – to co zadziałało wczoraj, nie zawsze działa następnego dnia.

Nie trafiłaś? Ryyyyyyyyyk.

Kiedy już Borsuk zakotwiczy u Morfeusza, można go przykryć. Wcześniej nawet nie próbuj tego manewru, bo syrena strażacka wkroczy do akcji.

Zalegam w wannie.

Nie mam siły ruszyć czymkolwiek. Technika mycia – przez rozmoczenie.

Potem zasypiam zanim dowlokę się do łóżka.

Pomiędzy grającym żółwiem, butelką z olejkiem do masowania, a szmacianą książeczką…

I tak codziennie.

A w soboty i niedziele… jakiś basen, wyjazd do znajomych na wieś, jezioro…

Czasem pod koniec dnia zdążę jeszcze rzucić:

– Zrób mi kanapkę z metką.

Ale w odpowiedzi słyszę:

– Nie mogę, religia mi zabrania.

Może to i dobrze, bo w tym tygodniu czeka nas jeszcze w bonusie wesele.

Mam w domu sukienkę.

Jedną.

Dziś ją przymierzyłam – nie pasuje.

Musiała się chyba wstąpić w praniu, bo niemożliwe, żebym to ja nie pasowała.

Ot i sprawiedliwość – Matka nie dość, że stara, siwa, ślepa i głucha (przytkało mnie po kroplach do ucha, więc trzeba do mnie teraz krzyczeć), to jeszcze się w ciuchach nie mieści.

4 komentarze

  • Reply
    jadwiga
    13 sierpnia 2014 at 07:15

    I pewnego dnia budzisz się a tu w domu pusto, nie ma Trolla, nie ma Borsuka(poszedł na balangę z dziewczyną) cholera czy mu się nic nie stało? ano nie, tylko zabalangowali, trochę go głowa boli, ale mimo tego słyszysz, ze wyprowadza się z domu, bo ta jego dziewczyna, to właśnie ta jedna jedyna, itp. itd., i wiesz to będzie tak jakby jeden dzień minął, mówię ci, ja tak miałam trzy razy, bo dwóch chłopów i córcia, i nie wiem kiedy pokończyli te swoje czterdzieści ileś, i wiem tylko, ze to było jakoś tak przedwczoraj
    buziaki, ze też od tych ćwiczeń to się tyje?????, niemożliwe, jesteś taka laska
    j

    • kate
      13 sierpnia 2014 at 15:27

      Jadwiga strasz mnie bardziej to po relanium pobiegnę… 😉
      ten czas naprawdę tak zasuwa?
      a ćwiczy tylko Borsuk, matka JEDYNIE dźwiga ciężary i zasuwa z wózkiem. a brzuch jak wisiał tak wisi. może po tej ciąży żołądek mi się nie mieści i tak wystaje? 😉

  • Reply
    Helen
    17 sierpnia 2014 at 06:08

    No właśnie, za mało się starasz moja droga! Powinnaś jeszcze na siłownię ze 2 godzinki i basen obowiązkowo zaliczyć, bo całkiem sflaczejesz.. :)))
    Czasem się dziwię, a czasem nie, że kobiety jeszcze chcą iść do pracy. Może to jest lepsze, niż ganianie cały dzień na czworakach za maluchem?
    A z tym wybudzaniem to powinnaś coś zrobić. Albo ćwiczenia oddechowe, które pozwalają się rozluźnić. Skupianie się na JEDNEJ rzeczy, nieważne, czy to szumiący strumień czy biały śnieg, ale musi być jeden temat, a nie galopada myśli. Albo jednak połówka Dormicum, po którym zasypiasz równo na 2 godziny (przy całej na 4). Lepsze to, niż takie kołatanie się w środku nocy. To cię wykończy lepiej niż praca przy dziecku…

    • kate
      19 sierpnia 2014 at 06:16

      Basen, siłownia? Helen chcesz mnie zabić 😉 a z tym miotaniem się po nocy to już się uspokoiło. Chyba przesilenie jesienne mnie dopadło 😉

Leave a Reply