Mam w łazience taką małą skrzyneczkę na podręczne kosmetyki. Skrzyneczka jak skrzyneczka – cztery deski z boku i jedna na dnie. Chowam tam duperelki, które zwykle walały się po półkach i zbierały kurz. Teraz też zbierają, tylko nie detalicznie, a hurtowo. Wystarczy mocniej dmuchnąć i sprzątnięte.
W skrzyneczce mam co mam: grzebień, szczotkę, pudełko kremu, małe lusterko… więcej grzechów nie pamiętam. Nie pamiętam, bo głębiej nie zaglądam.
Wystarcza mi to co widzę z lotu ptaka.
Być może na dnie czai się jakiś przeterminowany potwór z Loch Ness, ale kto by się tam nim przejmował. Może go tak jak prawdziwego nie ma, a jeśli jest, to ruszać go nie będę.
Niech sam zdechnie.
Ale get to the point, czyli do brzegu!
Mam ci ja to pudełko drzewniane, z którego korzystam rano i wieczorem.
I właśnie od wieczora moje zwykle niskie ciśnienie zaczyna szybować w okolice Mount Everestu.
Codziennie znajduję w nim portki, bluzki, gatki, skarpetki, generalnie wszystko co z Borsuka przed kąpielą ściąga Troll.
Robi się z tego prawdziwe męskie gniazdo.
Panowie wiedzą o czym mówię.
Szlag mnie trafia, kiedy utylizuję to co wieczór.
Te rzeczy chyba się jednak klonują, bo wyłażą jak karaluchy po borsuczej kąpieli z łazienki i zawalają moje biurko.
To tak jak z syndromem zmywarki.
– Możesz odnieść tę miskę po płatkach? – mówiłam latami co rano do Trolla jak mantrę.
I miska z fochem naburmuszonej księżniczki, wędrowała łaskawie z pokoju do kuchni i lądowała w …. zlewie.
Mimo, że 5 cm niżej mieszka sobie zmywarka.
Ale przecież nieeeee, nie można jej otworzyć, bo mogłoby się okazać że jest załadowana po samo śmigiełko brudnymi, albo co gorsza czystymi naczyniami, które trzeba by było do szafek pochować.
Czasem te zmyte gary znikają ze zmywarki, ale wtedy muszę zatrudniać jasnowidza, żeby dojść do mety w kwestii meandrów męskiej psychiki, jakby nie można było schować garnki do garnków, a pokrywki do pokrywek.
A potem mówią, że to my jesteśmy pokręcone.
Tu nawalone, tam napakowane, a do wszystkiego muszę rękę przyłożyć, żeby zneutralizować, odgruzować, ujarzmić.
I potem jeszcze słyszysz, że nic w domu nie robisz tylko leżysz.
Właśnie tak, każdego dnia tuż przed 15:00 kładę się do łóżka, żeby rozprostować kręgosłup po tym nic nieróbstwie.
Bo przecież chata sprząta się przy użyciu magicznej różdżki, sofa po kocich sikach pachnie fiołkami, remonty robią krasnale, kurz się roluje i dematerializuje, pranie wyskakuje na basenową kąpiel, a potem na siłkę w rozciąganiu i rozprasowywaniu zmarszczek, zakupy w podskokach biegną do domu i układają się na półkach, mamooo ja chcę naleśnicki z dzemikiem!…
Normalnie świąteczny cud każdego dnia!
Więc gdy któregoś dnia znowu zobaczyłam orle gniazdo w mojej skrzyneczce, woda w czajniku mi się zagotowała.
Dotarło do mnie, że z tą skrzyneczką jest jak z moim życiem – mam w niej tak narypane, że już miejsca dla mnie nie wystarcza.
Zatem ogłaszam uroczyście, że od jutra zaczynam rok egoizmu!
(Aśka nie śmiej się, wiem, że zaczynam go już trzeci rok, ale nawet maratończyk musi się rozgrzać).
Każdego dnia rezerwuję sobie MINIMUM godzinę na ciszę, spokój, gazetkę, książkę, spanie, fanaberie, kawę w mieście.
I choćby gacie same z domu wyłaziły, to palcem od nogi nie ruszę.
Czego i Wam na ten 2019 rok życzę!
Bądźcie dla siebie dobrzy.
Nie tylko na wiosnę.
No Comments