Świat kobiety

W żłobie leży…

Nigdy nie chodziłam do żłobka. Historie ze żłobka kojarzyły mi się raczej z opowieściami z pogranicza horrorów z wampirami, czy opowieści o czarnej wołdze kradnącej dzieci. Żłobek to było miejsce, gdzie źli rodzice oddawali  na cały dzień maluchy, a one biedne leżały w sierocych łóżeczkach głodne, obsikane i wyjące od rana do późnego popołudnia jakby je kto ze skóry obdzierał.

Normalnie żłób samo zło!

Więc gdy Troll zaproponował, żeby oddać tam Borsuka, prawie odprawiłam nad nim egzorcyzmy, wysyłając go przy okazji do stu diabłów.

– Ja chodziłem do żłobka – przekonywał

– No i jak ty teraz wyglądasz? – odburkiwałam – Pewnie dlatego taki popieprzony jesteś!

Wiercił mi tę dziurę w brzuchu tak długo, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać, czy to może nie taki głupi pomysł.

Brał mnie pod włos, że to niby tylko na parę godzin, że się otrzaska towarzysko i może nauczy chodzić.

Urabiał mnie, a ja miękłam jak lody w środku lata.

Sama wychowywałam się u babci, w cieplarnianych warunkach.

I to dosłownie! W kuchni, przy piecu z palnikami na kółka.

Gdy pierwszy raz wysłali mnie do przedszkola, byłam pod czujnym okiem starszego…(o rok!) sąsiada, który miał za zadanie czytać mi bajki (te analogowo trójwymiarowe, gdzie piec Baby Jagi nagle wyskakiwał z płaskiej książki, a ty poruszając wystającą tekturką w kształcie łopaty, mogłeś wpakować Staruchę do pieca).

Jurek widocznie przejął się swoją rolą: on czytał, ja – wyłam.

I wcale nie z powodu gotowanej Czarownicy.

Widocznie jednak wyłam nie za długo, bo jakoś szybko zaabsorbowało mnie to co się dzieje dookoła. Później już spędziłam pół dnia na zabawie z moimi koleżankami sąsiadkami.

Dopiero pod koniec okazało się, że… dali mnie nie do tej grupy.

Widocznie musiałam być już na tyle rozgarnięta, że nikt przez cały dzień nie zauważył, że w grupie starszaków pałęta się jakiś smarkaty krasnal.

Przedszkole z biegiem czasu stało się moim ulubionym miejscem. To tam była szatnia i półki z obrazkami (w tej scenerii zwizualizowałam też sobie akcję książeczki Elżbiety Wiśniewskiej „Truskawa” z kultowej serii z wiewiórką), tam też były kubeczki z angielskimi kwiatkami do kakao z kożuchem (dizajnerstwo widocznie miałam już we krwi od dzieciństwa), ulubiona pani Basia z kuchni, czy najpyszniejszy (bo niemyty!) szczaw spod płotu.

I sad za płotem, do którego nie mogliśmy wchodzić, a na widok którego ciekła mi ślina.

Byłam łobuziarą.

Postanowiłam więc i Borsuka nie pozbawiać takich atrakcji.

Na pierwszym spotkaniu adaptacyjnym, … byłam w pracy.

Honory przejął Troll.

– Tylko zadzwońcie jak wrócicie – zastrzegałam przed wyjściem.

Oczywiście, to ja półtorej godziny później dzwoniłam z pytaniem: „I jak było?”

– Normalnie – odpowiedział ojciec Borsuka.

Cieszyłam się, że nie mam go w zasięgu ręki tylko kabla telefonicznego, bo walnęłabym mu za to bez ostrzeżenia.

– No normalnie czyli jak? – próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek.

– No pobawili się chwilę i już.

Faceci i ich wylewność… niech to szlag!

Postanowiłam się nie poddawać, tylko zadawać pytania szczegółowe:

– Ryczał?

– Nie, tyko jak go jakiś chłopiec popchnął i się przewrócił.

Noooo nieźle się zaczyna.

Kolejnych pytań już nie zdążyłam zadać, bo usłyszałam:

– Idziemy się kąpać, później pogadamy.

Luuuudzie, wszyscy faceci powinni zaliczyć kurs empatii i być przymusowo wysyłani do wojska, żeby im tyłki profilaktycznie przetrzepać!

Bo inaczej rosną takie małopoludy.

Po powrocie z pracy, usłyszałam jakieś dwa zdania współrzędnie złożone, ot i koniec opowieści.

Następnego dnia na adaptację poszłam ja.

Nie dowiedziałam się za wiele, bo dzieci zostały w sali, a rodzice  – wysłani na zebranie.

Kolejnego dnia starzy byli tylko dostarczycielami bąbli i wynocha na kawę, spacer, czy cokolwiek byle nie pętać się pod nogami.

Na 3 pobyty – 2 ryki.

Dzień przed 1 września zastanawiałam się skąd taka ekscytacja u rodziców „pierwszaków”.

Czym oni się tak podniecają?

Koło północy przypomniało mi się, że… chyba trzeba Borsuka spakować!

Ciuchy na zamiankę, pieluchy, chusteczki, biszkopciki, butelka z piciem, przytulanka-pocieszanka….

Normalnie wyprawa jak na Madagaskar.

Jedyna nie przespałam tej nocy porządnie.

Borsuk z Trollem chrapali w najlepsze.

Ja budziłam się co chwilę.

O poranku potargana i wymemłana narzuciłam tempo. Żeby było idealnie – nie za wolno, nie za szybko.

Troll wręcz przeciwnie – wkurzał mnie swoją ślamazarnościa i ślimaczym tempem.

Wszystko leciało mi z rąk, a on siedzi…

Normalnie czajnik mi się pod włosami zagotował.

Zapakowałam Borsuka, wzięłam toboły i ruszyliśmy.

Pani przejęła Bora i… szybko mnie spławiła.

Zdążyłam jeszcze tylko zobaczyć buzię w podkówkę.

Wróciłam do domu.

Godzina szybko zleci – tłumaczyłam sobie.

Wstawiłam rosół, zjadłam (pierwsze od 2 lat ciepłe!!!) śniadanie, wypiłam kawę…

Zegar ledwo drgnął.

Co tam dziewczyny doradzały na facebooku? SPA? Masaż? Zrobienie czegoś na co nie miałam dotąd czasu?

No to położyłam się na wielkiej piłce i leżałam.

Głową w dół.

Potem poczytałam gazetę mieszkaniową…

I ani się obejrzałam jak upłynęła godzina.

Ej, co to tak krótko!

Poszłam odebrać Borsuka z duszą na ramieniu.

Włożyłam głowę do sali.

– Proszę sobie usiąść na korytarzu, zaraz podamy dziecko – powiedziała pani

Podamy? Jeeeezuniu, czyli pewnie znowu zaryczane, zasmarkane…

A tymczasem Pani wynosi z sali Borsuka, spokojnego jak ocean.

– I jak było? – dopytywałam

– Pierwsze dziesięć minut popłakał a potem się już bawiliśmy.

Buuuuuuuuuuuuuum!

Spoko, nie zasłabłam i nie glebnęłam ryłem w podłogę.

To tylko kamień spadł mi z serca.

– Ale nic nie jadł na śniadanie. Napił się tylko trochę- pani postawiła mnie do pionu

– Pewnie dlatego, że chwilę przed wyjściem z domu zjadł trochę kanapki i pewnie nie był głodny – wyjaśniłam.

Ustaliłyśmy z Panią, że kolejnego dnia Borsuk po przebudzeniu dostanie w domu tylko mleko i zmorzymy go głodem do żłobkowego śniadania 😉

– Aaaaaa i jutro można go już spokojnie zostawić na 2 godziny – dorzuciła na odchodne pani Żłobczanka.

Dwie godziny wolnego?

To ja z nudów chyba całą chatę wypucuję.

Jak przed świętami!

 

 

2 komentarze

  • Reply
    jadwiga
    1 września 2015 at 15:14

    Pysznie, Troll to ma jednak łeb jak sklep moje gratulacje!!!

    • kate
      4 września 2015 at 19:09

      raczej jak market!

Leave a Reply