Ja Cię urządzę

Kup Pan mieszkanie…

Pierwsze i jak dotąd jedynie mieszkanie, kupowaliśmy 9 lat temu. Poszukiwanie go to był horror. Pytaliśmy znajomych, czytaliśmy ogłoszenia, a potem chodziliśmy je oglądać.

O Matko i Córko! Jeździliśmy z jednego końca miasta na drugi. Zaglądaliśmy do starych kamienic (tak starych, że sypało się tam wszystko – nawet nadzieja, że budynek dotrwa do naszego wyjścia), oglądaliśmy mieszkania – klatki dla kanarków w śmierdzących wieżowcach i bloki – pudełka na buty, które pamiętają Gomułkę, Bieruta, a może i Faraona.

Najgorsze były mieszkania z ogłoszeń w gazecie. Pamiętam szczególnie jedno. Zadzwoniłam, żeby się umówić na obejrzenie tego cuda. Przy okazji zapytałam, czy mieszkanie ma duży balkon.

– No taaaak – zapewniała kobieta po drugiej stronie telefonu.

Już od progu dowiedzieliśmy się, że ten lokal nie należy do kobiety, z którą rozmawialiśmy, tylko do jej brata, czy szwagra, który musi je sprzedać ze względów…. i tu nastąpiła jakaś skomplikowana historia, której przestałam słuchać już po pierwszym zdaniu.

Czuło się tam w powietrzu jakąś ciężką energię. Nie chciałam się nią obarczać.

Samo mieszkanie wcale nie było lepsze. Ponure od samego wejścia, wyglądało jak jaskinia. Chociaż nie, było gorzej – przypominało norę. Klaustrofobiczną, nieustawną norę.

Zwykle w największym bajzlu potrafię zobaczyć potencjał. Ale to mieszkanie miało tak złe fluidy, że chciałam stamtąd wiać. Natychmiast.

Pani jednak wczuła się w rolę przewodniczki. Zachwalała salon (ohydne zagracone coś w kształcie pokrzywionego L) i balkon (podobno wielki, ale chcąc powiesić na nim pranie, musiałabym nogą upychać suszarkę, żeby się zmieściła). Ten wyrób balkonopodobny miał jeszcze wynalazek – zamontowane pod sufitem dwie zardzewiałe rury z przeciągniętym sznurkiem na pranie, ale ja nie powiesiłabym na tym nawet ściery po myciu podłogi.

Podziwialiśmy też toaletę (z dodatkowym ogrzewaniem i nie mam tu na myśli ogrzewania podłogowego a rurkę biegnącą z podłogi w stronę sufitu, skręcającą nad głową siedzącego na kibelku i znikającą z drugiej strony sedesu w podłodze. Kobieta zachwalała mi to jako atut mieszkania!)

Kuchni już nawet nie pamiętam. Chyba mózg mi się zamknął na wszelkie zewnętrzne bodźce.

Jak jeszcze dzisiaj przypomnę sobie to mieszkanie, aż ciary przebiegają mi po plecach.

W innym, które oglądaliśmy niewątpliwym atutem był widok z okna – prawie na całe miasto. Blok stał na wzniesieniu, mieszkanie znajdowało się na jakimś… 12 piętrze. Mieszkanie odpadało z dwóch powodów: śmierdziało oponami samochodowymi, których w salonie było tyle co u wulkanizatora przy zmianie sezonu. Zanim wywietrzyłabym ten smród, rzygałabym jak kot. O definitywnej rezygnacji z tego „M” przesądziło to, że… zatrzasnęliśmy się w windzie.Czujecie bieganie z zakupami na 12 piętro…

Kiedy ludzie wybierają się na zakupy, nie chcą, żeby ktoś im wpychał do koszyka zwiędłą marchewkę, czy śmierdzącego kurczaka. Więc pytam – dlaczego sprzedając mieszkanie zachwalają skunksa jako perfumowanego lisa?

A propos zapachów. Nie wymagam od razu pieczenia chleba, czy babeczek, żeby odwiedzający mogli poczuć się jak w domu, ale zwykłe odkurzenie, czy włączenie odświeżacza do kontaktu nie wymaga chyba wielkiego wysiłku.

Pozbycie się zbędnych gratów, to też dobra droga. Dzięki temu kupujący będą mogli zobaczyć potencjał mieszkania. Kochani chowajcie te wszystkie wystawki zabawek, bibelotów, pierduśników, a wyciągnijcie gustowny świecznik, zapalcie świeczki i wrzućcie świeże kwiaty do wazonu.

Obejrzałam te wszystkie koszmarki powiedziałam Basta!

Postanowiłam zmienić strategię. Zapytałam siebie o to:

  • ile kasy dziewczyno masz w portfelu i potencjalnie w banku – to ogranicza wybór: stać cię na rynek pierwotny albo wtórny, a tym samym wyznacza rewir poszukiwań. Wiesz czy szukasz nówek funkiel nieśmiganych, czy odgrzewanych kotletów. Tym samym połowa obserwowanych dotąd obiektów odpada i nie zawracasz sobie nią głowy.
  • znając już swój portfel i krąg zainteresowań, wybierz dzielnicę, w której chcesz mieszkać. Zwracajcie uwagę na takie drobiazgi jak bliskość przystanków (nawet gdy posiadasz samochód, zawsze może się zepsuć, a ty musisz jakoś dostać się do pracy); obecność sklepów (mąka, czy cukier potrafią kończyć się w zaskakujących momentach), przedszkoli i szkół (chociaż dostać się do tej najbliższej miejsca zamieszkania często graniczy z cudem).
  • teraz przyjrzyjcie się otoczeniu: blok blisko ulicy oznacza mnóstwo kurzu i hałas, w bezpośredniej bliskości szkoły – że w czasie wywiadówek zjeżdżać się będą rodzice z całego miasta, a ty nie dość, że nie znajdziesz miejsca parkingowego, to nie licz nawet na skrawek, żeby wypakować hurtowe zakupy
  • obejrzyjcie blok w różnych porach dnia – będziecie wiedzieć, czy mieszkanie jest słoneczne, czy będzie w nim ciemno jak w kopalni
  • a potem już drogą eliminacji odrzućcie bloki, które nie spełniają waszych kryteriów, przygotujcie kartki z informacją, że chcecie kupić mieszkanie (podajcie ilość pokoi was interesujących) i zostawcie numer telefonu do wyrywania.

Uwaga – ktoś może was ścigać za zaśmiecanie, więc starajcie się zostawiać ogłoszenia w miejscach do tego przeznaczonych. W erze domofonów dostanie się do tablic informacyjnych graniczy często z cudem, ale zawsze znajdzie się jakaś sąsiadka, która będzie akurat wchodzić do klatki schodowej. Wystarczy się uśmiechnąć, wyjaśnić o co chodzi i przy okazji podpytać, czy nie wie przypadkiem o kimś, kto zamierza sprzedać swoje 4 kąty.

Tak właśnie zrobiłam. Wiecie ile zajęło mi znalezienie mieszkania?

15 minut!

 

P.S. Najbardziej ubawiła mnie agencja nieruchomości, w której na samym początku otworzyliśmy zlecenie. Pierwszą ofertę jaką miała nam do zaproponowania wysłała… 3 lata po zakupie przez nas mieszkania.

5 komentarzy

  • Reply
    Helen
    17 marca 2013 at 16:55

    Żeby zapalić gustowny świecznik trzeba go mieć. Znaczy – gust i świecznik. A jak ktoś nie rozumie, że mieszkanie do sprzedania trzeba odpowiednio zliftingować, żeby nie odstraszało na starcie, to jakiego świecznika ty oczekujesz? Najgorsze przy szukaniu mieszkania jest to, że jak już trafisz na to idealne, to potem może się nad tobą wprowadzić sąsiad grający na perkusji, albo gromada tuptających nóżek w obuwiu ortopedycznym i żegnaj spokoju… Najlepszego!

    • kate
      18 marca 2013 at 06:44

      Helen fajny świecznik to można zrobić nawet ze słoika, a co do gustu to fakt 🙂 i z sąsiadami też racja – tego się nie wybiera, to się przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, albo ucieka w wiejską dzicz 😉

  • Reply
    jadwiga
    17 marca 2013 at 20:54

    Nie ma co , gdy mieszkanie jest do sprzedania a nie sprzatniete, zanczy, że syf syfem, a poza tym Helena ma rację trzeba mieć gust aby ten świecznik i kwiaty stały gdzieś, a jak syf znaczy gdzie. Zreszta u nas nie ma takich nawyków aby mieszkanie do sprzedaży było przygotowane + lifting. A powinno być, gdyż i tu można wymienić wiele punktów…
    j

    • kate
      18 marca 2013 at 06:46

      Jadwiga mnie najbardziej zdumiewa to, że w tych mieszkaniach nie ma radości. To są zapuszczone bunkry. Ja się potem nie dziwię, że Polacy chodzą wkurzeni.

  • Reply
    Piotr
    29 marca 2013 at 12:11

    Ja już, albo dopiero, od trzynastu lat mieszkam na „swoim” w sensie posiadania. Oj długo trwało zanim osiadłem na dobre, a do dzis ciągle zmieniam, remontuje i poprawiam to co jest tym moim wymarzonym.

Leave a Reply