Jak tylko dowiedziałam się, że będą organizowane warsztaty pieczenia chleba, stwierdziłam, że nie ma takiej siły, która by mnie od tego odciągnęła. Musiałam się w końcu dowiedzieć jak robi się chleb, który zawsze wychodzi. A w ogóle moją ambicją było zrobić chleb na prawdziwym zakwasie. Podejmowałam już wcześniej takie próby, ale nie zawsze doskakiwał on do ustawionej przeze mnie poprzeczki. Raz wychodził lepiej, raz gorzej, a czasami od razu po wyjęciu z piekarnika całował kosz na śmieci.
Na warsztatach dowiedziałam się czegoś, co już podejrzewałam od dawna – Dlaczego chleb raz udaje się lepiej, a raz gorzej? Odpowiedź brzmi – A cholera wie!
To tak samo jak z gotowaniem przez różnych ludzi bigosu – niby wszyscy składniki mają takie same, przepis też, a zawsze jeden bigos do drugiego niepodobny. Zauważyłam, że im bardziej się człowiek stara, tym zwykle gorzej wychodzi.
Więc doszłam do wniosku, że muszę zacząć piec chleb metodą prób i błędów, na tzw. „odwal się”.
Pan Wojtek, który prowadził warsztaty, do złudzenia przypominał mi Marka Niedźwiedzkiego, a czasem kucharza z Muppet Show. Twierdzi, że pierwszy zakwas jest jak posag – trzeba go od kogoś dostać. Dopiero potem dodaje się do niego własne „produkcje”. Zdumiało mnie, że w jego zakwasie znajduje się cały ten śmietnik, który dorzuca się do ciasta, czyli słonecznik, dynia, siemię lniane i co mu tam akurat jeszcze pod rękę wlazło. Ale wynika chyba z tego, że cały bałagan w niczym mu nie przeszkadza.
A to już Wojtkowy przepis:
W praktyce wygląda to jakoś tak:
Pan Wojtek jednak doradza… nietrzymanie się sztywno przepisu. I chyba w tym szaleństwie jest metoda. Podobała mi się ta nieskomplikowana filozofia: proporcje na oko, dodawanie wody gazowanej! i totalny freestyle. Zawsze ciekawiło mnie jaką konsystencję powinno mieć ciasto. Okazuje się, że to Wojtkowe było raczej ciężkie. Za to w smaku, zwłaszcza ciepłe i z masłem – powalało na kolana (wiem, wiem mama i babcia powtarzały, że nie je się ciepłego, bo na żołądek szkodzi, ale podejrzewam, że same w dzieciństwie tak robiły). Od razu po powrocie z warsztatów podwinęłam rękawy i zabrałam się do roboty:
Łyżka, miska, pół kilo mąki, otręby, siemię lniane, sól, cukier i coś co wczoraj kupiłam „przyprawa do chleba z masłem”. Wymerdałam to na sucho (podobno tak się łatwiej wszystko łączy). Potem dorzuciłam do michy te 2 łyżki Wojtkowego zakwasu i wlałam trochę wody gazowanej (nie wszystko od razu bo może się okazać, że taka ilość jak w przepisie nie będzie wam potrzebna). Zgodnie z sugestią najpierw rozbełtuję wodę gazowaną z zakwasem, a kiedy już zakwas zrobi się pod wpływem wody bardziej plastyczny, mieszałam z całą resztą z miski. Nie przekładałam tego od razu do keksówki, bo mam foremkę silikonową i zawsze mi z niej rosnące ciasto uciekało. Zostawiłam w misce i przykryłam ręcznikiem. Jak freestyle to freestyle!
Po 12 godzinach micha była pełna. Odłożyłam więc 2-3 łyżki ciasta na kolejny zakwas, a resztę przełożyłam do foremki. Z przestrachem w oczach (bo pierwszy raz wkładałam chleb do zimnego piekarnika), zapakowałam go na 50 minut na 200 stopni. Urósł tak, że nawet z boku popękał.
Ale jak to mówią – ćwiczenie czyni mistrza. Zobaczymy co wyjdzie następnym razem.
Jedno jest pewne – coś wyjdzie na bank.
Albo chleb, albo kiszka.
Próbujcie, eksperymentujcie, może dzięki wam, za jakiś czas splajtują piekarnie 😉
10 komentarzy
jadwiga
29 kwietnia 2013 at 16:15No i ktoś tu kiedyś powiedział, e nie ma talentu_… ja się pytam nie ma? taki chleb zrobić? Kofana piekarnie już są w niebezpieczeństwie, pozdrawiam i podziwiam
j
kate
29 kwietnia 2013 at 19:31No co ty, jeszcze za malo perfekcyjny. Ale pracuję nad wykoszeniem konkurencji 🙂
Mena
30 kwietnia 2013 at 09:32Byłyśmy na tym samym spotkaniu:) chlebek wyszedł pyszny:) mój nieco bardziej „zbity” ale to dlatego ze lubię dużooo ziarna:)
Pozdrawiam.
kate
10 maja 2013 at 17:36To następnym razem będziemy próbowały się zlokalizować i wymienić doświadczeniami w piekarskich wzlotach i upadkach 😉
Weronika
30 kwietnia 2013 at 11:34A będą jeszcze raz takie warsztaty? Bo ja się chętnie piszę!
wojciech
30 kwietnia 2013 at 12:49Oczywiście, że będzie kolejna edycja. Już teraz widzę, że nie można zostawić tych wszystkich, którzy chcą przystąpić do grona domowych piekarzy :)proszę pilnie obserwować nasze wydarzenie na FaceBooku i tam w odpowiednim czasie wszystko się ukaże, link poniżej:
https://www.facebook.com/events/252965101515873/
Helen
7 maja 2013 at 19:56Ja ostatnio pisałam o chlebie bez chleba, czyli jedyny, który osoby na permanentnej diecie, co tyją od samego patrzenia na jedzenie, mogą jeść bezkarnie. Ten mój nie zawiera mąki ani kwasu, ani tłuszczu, tylko serki homo, jaja i tyle ziarna wszelakiego, kory drzewnej i paździerzy, „ile się wgniecie”. I wychodzi super – miękki, wyrośnięty, choć tylko na odrobinie proszku do pieczenia. Kroi się ładnie na kromki i można go brać ze sobą w podróż, bo wytrzymuje 4-5 dni. A od twojego opisu tylko dostałam ślinotoku:-(( Pozdrawiam
kate
10 maja 2013 at 17:35Helen to na pewno jest przepis na chleb? Serki homo, kora i paździerze 😉
Wercia
28 sierpnia 2013 at 23:53Uwielbiam Twój bloog, czytałam go 3 lata temu i czytam teraz, a chleb spróbuję upiec, często korzystam z Twoich przepisow:)
kate
29 sierpnia 2013 at 12:04Wercia trzymam kciuki za udane wypieki. A przepis pochodzi od tego pana ze zdjęć 😉