Ja Cię urządzę

Więcej światła!

Od momentu kiedy Karol przywiózł zamówioną u niego konsolkę zwariowałam. Chociaż nie… Zwariowałam już dużo wcześniej kiedy zaczęłam przeglądać magazyny wnętrzarskie i takie konsolkowo – biurkowo- toaletkowe cudo sobie upatrzyłam. Oszalałam do tego stopnia, że zaczęłam szukać go w sieci. Ale nawet na stronach z „okazyjnymi cenami” kosztowały tyle, że aż włączała mi się naturalna czkawka.

Zwykle dzieje się tak, że jak tylko podczas różnych imprez towarzyskich dorwę kogoś kogo kręci dizajn, już mu nie odpuszczę. Tak było przy okazji urodzin mojego kolegi z pracy, kiedy to pół wieczoru rozmawiałam z jego towarzyszką życia o … tapicerowaniu mebli!

Aśka  niebawem od słów przeszła do czynów i otworzyła swój sklep Home Designe.

Przy okazji innej imprezy rozgadaliśmy się z Karolem o budowlance i remontach. I  od słowa do słowa doszliśmy jakoś do mojej konsolki.

– No to prześlij mi jakieś zdjęcie i zrobię ci coś takiego – zdeklarował się Karol, który kiedyś już z kolegą Rybą upychał w moich meblach kuchennych zmywarkę, choć fachowiec stwierdził wcześniej, że „SIĘ NIE DA”.

Karol z Rybą jakoś upchnęli.

Teraz też okazało się, że moje marzenie jest w zasięgu ręki.

Ręki Karola.

Nie poganiałam. Prawie wstrzymywałam oddech, żeby przypadkiem się nie rozmyślił.

Więc kiedy przedwczoraj zadzwonił, że gotowe, prawie latałam pod sufitem jak gołębica.Od razu zrobiłam przemeblowanie byle tylko gdzieś zmieścić to moje cudo. Mimo późnej pory stukałam przedłużaczami w kaloryfery próbując przepiąć lampki.

I wtedy właśnie okazało się, że lampka jest tym czego teraz brakuje mi najbardziej.

Noszzz jasna… posadzka! Efekt domina – ruszysz jedno, sypie się drugie.

Z braku laku przepięłam ikeowską lampkę z parapetu.

 

Jak na mój gust była zbyt duża.

Miałam jeszcze inną, ale ta posiadała dwa zasadnicze mankamenty:

a) była różowa!

b) w połowie odbarwiona od słońca.

Nosiło mnie do tego stopnia, że postanowiłam jednak coś z tym zrobić. Było naprawdę późno, więc odpalenie maszyny do szycia odpadło w przedbiegach. I wtedy przypomniałam sobie o farbie do aplikacji na ścianach. Kiedyś według wskazówek Ani z Białego Kredensu robiłam ze słoików po dżemie lampion. Wtedy właśnie ozdabiałam go białą farbą. I skoro nie zmyła jej nawet zmywarka (do dziś nie wiem dlaczego szorowałam go w zmywarce), to stwierdziłam, że do lampy też się nada. Nałożyłam jedną warstwę, potem kolejne… Wszystko szło ku dobremu. Oczywiście do momentu, gdy nie włączyłam jej do prądu by zobaczyć, gdzie są jeszcze jakieś niedociągnięcia.

Nooooooo nieeeeeeee!”

Światło nie tylko ujawniło wszelkie niedomalowania, ale nadal waliło różem po oczach!

Zdesperowana pojechałam następnego dnia do Leroy. Tam znalazłam lampę, która byłaby idealna.

 

Zerknęłam cenę.

„No bez żartów – takie maleństwo i prawie 200 zł???”

Czym prędzej odstawiłam ją na półkę.

„A może … zrobię sobie prezent świąteczny pod choinkę. Przecież podobno świat się kończy” – przekonywałam samą siebie.

Jednak w myśl zasady jak nie wiesz co robić to się prześpij, przewietrz lub wypij szklankę wody, ja też postanowiłam ochłonąć.

Pospacerowałam sobie między regałami.

I tam znalazłam klosz.

Mniejszy oraz duuuużo tańszy.

I chyba dający dużo cieplejszego, babcinego światła. Klosz z koronki w kolorze kości słoniowej przepasany wstążeczką. To jak podglądanie tajemnic alkowy, gdzie przez dziurkę od klucza dostrzega się eleganckie babcine… pantalony!

Tak, tego mi właśnie brakowało. Troszkę starodawnej nuty z odrobiną pikanterii!

Jeszcze tylko shabby chicowanie  konsolki, zakup do niego fotela i … pewnie wymyślę sobie coś nowego.

Bo aż nosi mnie na zmiany!

A różowej zmorze nie odpuszczę – uszyję mu karną sukienkę albo wydziergam na drutach wełniany kubraczek.

2 komentarze

  • Reply
    Ewa
    2 grudnia 2012 at 20:50

    Piękna 🙂 A swoją drogą, wracając do gustów Twoim i moich :), przeczytaj sobie „Brudną robotę” Kristin Kimball. Siedzę już dwa dni i nie mogę się oderwać. Obiadu nie ma, łóżko niezaścielone, o piernikach można tylko pomarzyć, ale za to idea mieszkania na wsi coraz bardziej mi się krystalizuje 🙂

  • Reply
    kate
    2 grudnia 2012 at 21:18

    I o to chodzi! Obiad na telefon, w łóżku artystyczny nieład, a pierniki zawsze ktoś przyniesie. Czyli co lejemy te wspólne fundamenty w połowie drogi między Kolumbią a Polską? 😉

Leave a Reply