Dzień Dziecka to jakiś kosmiczny maraton. Starzy chcą pokazać dzieciom jak bardzo je kochają i naparzają z nimi od jednej imprezy do drugiej, od jednej atrakcji do kolejnej…
No zwariować z nimi można!
Moje Trolle wcale nie są lepsze.
Najpierw zabrali mnie jak co tydzień na basen. Troll codziennie trenuje mnie w wannie polewając wodą, więc takie wiaderko basenówki wylewane w trakcie zajęć na głowę, nie robi na mnie już żadnego wrażenia. Podtapianie też nie.
Pierwsze zetknięcie z podwodnym światem było trochę przypadkowe. Troll kilka zajęć temu, trzymał mnie na rękach i rozmawiał z instruktorką, gdy tymczasem ja (upsss) zwiedzałem buzią podwodne głębiny.
Matka, gdy to zobaczyła prawie dostała zawału serca i machała tylko rękoma z krawędzi basenu.
Ale mother, spoko luz… przecież pływałem już u ciebie w brzuchu. A trening czyni mistrza.
Się wie, się umie!
Do tego nurkowania to mnie chyba trochę ciągnie, bo kiedyś siedząc w wannie na swoim fotelikowym tronie wygiąłem się w łuk i … fiknąłem do wody. Trolla zamurowało. Za to matka zeskoczyła z przewijaka na pralce (gdzie zwykle siedzi i czyta, gdy my się kąpiemy) i wyłowiła mnie jak karpia z wody na wigilię.
Więc sami widzicie: nurkowanie to dla mnie małe miki.
Ostatnio na basenie mieliśmy pierwsze, oficjalne, pełne zanurzenie.
No dla kogo pierwsze dla tego pierwsze… 😉
Nuda.
Chyba zapiszę się na kurs dla zaawansowanych.
Po basenie Trolle zawiozły mnie do Ogrodu Botanicznego i Mini Zoo. No rosły sobie badyle, więc tę część atrakcji przespałem. Obudziłem się, gdy weszliśmy do Bajkowej Zagrody.
Było tam takie gadające drzewo, które naparzało jak nie przymierzając… ja o 6 nad ranem. Były też bajkowe stwory: jakieś Królewny Śnieżki z kurduplami (ja przy nich wyglądałem jak gigant), czy Pinokie Sękate. Był nawet Kot w Butach ze Shreka, któremu podstawiłem nogi pod nos i dałem powąchać moje skarpetki.
Chyba mu się nie spodobało.
Świnia nie kot!
Olałem towarzystwo i ruszyłem dalej.
Do prawdziwych zwierzątek.
Oglądałem sobie kaczki (nurkują prawie tak dobrze jak ja), skrzeczące pawie z wielkim kolorowym ogonem (i złamanym jednym piórem), kozy, które od oglądania ludzi wolały szamać jakieś zielsko, czy wylegujące się w piachu surykatki (takie ni chomiki ni to szczurki).
Były też jakieś zajęcia zorganizowane, ale… to dla maluchów.
Potem Trolle zabrały mnie jeszcze do włoskiej knajpki. Troll zamówił sobie włoską pizzę, Trollica – makaron z łososiem i szparagami, a mi dali… suchą włoską bułkę.
No bez jaj.
A co to ja łabędź jestem, żeby suchary wciągać?
Trolle nażarły się jak bąki, więc poszły na deptak to co wcześniej zjadły – wychodzić.
Ale nie przeszkadzało im to kupić po drodze kilogram truskawek.
Gdy Troll zasugerował, że może pojechalibyśmy jeszcze do Przylepu, bo chyba latają „Żelaźni”, to prawie klepnąłem się w głowę.
Jezu ludzie wrzućcie na luz, jutro też jest dzień!
Na szczęście matka się opanowała i ściągnęła ojca z nieba na ziemię.
Wróciliśmy do domu, gdzie Trolle zarządziły… Dzień Dziecka, czyli zero mycia.
Cudnie… spanie na brudaska… to lubię!
Więc już tylko wyciągnąłem się z matką na balkonie w hamaku i tak się bujaliśmy.
Ona, ja i moja nowa, własna, podpisana (Bory)Sówka od ciotki Sylwii.
4 komentarze
jadwiga
4 czerwca 2014 at 07:08No rzeczywiście miejcie trochę wyrozumiałości dla Bor Suka bo ileż można chodzić, Borsuk wygląda wspaniale, a w basenie już jest jak olimpijczyk, trzym się Borsuku
babcia j
kate
4 czerwca 2014 at 18:21No babcia Jadzia na olimpijczykach się zna!
Helen
23 czerwca 2014 at 12:53Ta zdolność do pływania, zanim jeszcze nauczą się chodzić, jest fascynująca.. Widać jednak bliżej nam do ryb niż do naczelnych..
Uuuu, a dzisiaj na obiad pstrągi… Pozdrówka
kate
29 czerwca 2014 at 19:36Komu bliżej temu bliżej… matka pływa (a raczej utrzymuje się na wodzie) jak ma grunt pod nogami… Niech chociaż synuś czuje się jak ryba w wodzie.
P.S. pstrąg…pycha!