Świat kobiety

Lekarzu, lecz się sam…

Gdyby ktoś mi to opowiedział, postukałabym się w czoło i powiedziała: To niemożliwe!

Ale widziałam to na własne oczy.

Niestety.

…………………………

Kąpiel zaliczona, karmienie wieczorne również. Jeszcze tylko tabletki i sio do łóżeczka. Taki był plan. Tymczasem chwilę po podaniu tabletek Borsuk zaczął nam płakać. Potem wrzeszczeć. A na końcu słyszeliśmy, że ma w gardle sporo śluzu i zupełnie sobie z tym nie radzi. Wyglądał jakby miał duszności i problem z oddychaniem. Położyliśmy go szybko na brzuchu i zaczęliśmy oklepywać. Cały czas nie mógł normalnie złapać powietrza.

– Dzwoń na pogotowie – zarządziłam kładąc sobie jednocześnie Borsuka na kolanach głową w dół, żeby wyklepać mu z buzi zalegający śluz.

Chwilę później zerknęłam na telefon Gregora.

– Gdzie ty dzwonisz, na policję? 999 na pogotowie albo 112 – powiedziałam cały czas klepiąc Borsuka po plecach.

Rozmowa z dyspozytorem pewnie zakończyłaby się spławieniem nas, gdyby Gregor nie dodał, że dziecko jest po operacji serca i miewało już duszności.

– Zapytaj co mamy robić zanim przyjedzie pogotowie – zdążyłam krzyknąć zanim panowie się rozłączyli.

– Mamy trzymać dziecko głową do góry – powiedział Gregor po zakończeniu rozmowy.

– ???

Nie powiem, trochę się zdziwiłam, bo wydawało mi się zawsze, że aby udrożnić gardło, trzeba raczej trzymać głowę w dole, żeby to co zalega miało szansę się wydostać. Ale może ja głupia jestem. Może się nie znam.

Chodziliśmy od okna do okna. Karetka raczej się nie spieszyła.

Gdy przyjechała, weszli dwaj panowie.

– Proszę wyłączyć muzykę – zarządził jeden.

Jaką muzykę? – nie mogłam skumać o co mu chodzi. Dopiero po chwili zajarzyłam, że w tle cicho grało radio.

Wyłączyliśmy.

Jeden usiadł przy stole, drugi stanął przy ścianie.

– Co się dzieje – zapytał siedzący.

Trochę dziwne, bo chyba powinni wiedzieć do kogo i po co przyjechali, a to już powiedzieliśmy przy okazji  rozmowy telefonicznej. Ale może potrzebne są szczegóły, więc zaczęliśmy opowiadać jeszcze raz. Od początku.

Opowiadałam ja. W krótkich żołnierskich słowach.

Dopowiadał Gregor.

– Jedno mówi – zarządził siedzący.

Chyba dobrze wiedzieć więcej, ale spoko. Widocznie jakiś problem z podzielnością uwagi.

Opowiadałam dalej. Mówiłam, że dziecko miało problem z oddechem, że wyglądało to jakby je śluz w gardle przyblokował, że wystraszyliśmy się, że ma jakieś duszności i zaraz w ogóle nie będzie mogło złapać tchu.

Siedzący podszedł do nas i kazał rozebrać Borsuka. Przyłożył do niego stetoskop i powiedział:

– Jest już po 18.00 to najlepiej podjechać do pediatry.

Myślałam, że mi się na uszy rzuciło, więc powtórzyłam:

– Ale dziecko przed chwilą miało PROBLEM Z ODDYCHANIEM, MIAŁO JAKIEŚ DUSZNOŚCI!

W odpowiedzi usłyszałam:

– Nie jestem pediatrą.

– To nic nie można teraz zrobić? – dopytywałam

– Mogę go np. zaintubować – stwierdził siedzący na stojąco, a mi szczęka opadła po kolana.

Pan siedzący, znowu usiadł i zajął się wypełnianiem jakichś papierów. Wypełniał je dłużej niż zajmował się dzieckiem.

Kiedy skończył wyglądał tak, jakby zbierał się do wyjścia.

– Ale co my mamy robić? – dociekałam

– No proszę skontaktować się z pediatrą.

Normalnie dzień świstaka. Ale nie ze mną te numery Bruner! Naparzałam jak Rudy 102 dalej:

– Ale dziecko miało przed chwilą problem z OD-DY-CHA-NIEM!!!

– Ja się na dzieciach nie znam, nie jestem pediatrą  – stwierdził rozbrajająco siedzący.

Myślałam, że śnię.

To kto do mnie przyjechał? Kominiarz???

– A jeśli dziecko znowu będzie miało problem ze złapaniem tchu – wierciłam im dziurę w brzuchu i wtedy odezwał się stojący.

– No to najlepiej iść do pediatry. Albo można poczytać o pierwszej pomocy w Internecie.

Mógł milczeć.

Mógł się naprawdę nie odzywać.

Myślałam, że mu przyłożę.

Boszzzzzzzzzz uszczypnijcie mnie. To się nie dzieje naprawdę.

Chciałam, żeby już wyszli.

– Co to k…wa było? – strzeliło mnie, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.

– No wiesz, pewnie stwierdzili, że przyjechali niepotrzebnie do dwóch spanikowanych rodziców, którzy podnoszą alarm przy byle kolce – ironizował Gregor po czym zerknął na kartę, którą tak żarliwie wypełniał siedzący.

– Oooo nawet mu zmierzył temperaturę.

– Słucham? – myślałam, że naprawdę rzuciło mi się na słuch lub mózg, więc wzięłam kartę do ręki i widzę jak byk napisane: czynność oddechów 25/min., tętno 120/min., skóra, wilgotność, temperatura, jama brzuszna  – w normie, tony serca – czyste.

Teraz byłam pewna, że rzuciło mi się również na wzrok.

– A kiedy i czym on to zmierzył? – zapytałam – przecież podszedł do Borsuka przytknął dwa razy stetoskop, dotknął mu brzuch i to było wszystko!

Siedzący w swojej papierologii dorzucił jeszcze notatkę, że dziecko przytomne, płuca, serce osłuchowo w granicach normy, a brzuch miękki.

Zerknęłam na pieczątkę tego znawcy i  czytam „anestezjolog”.

Przepraszam bardzo, ale on przyjechał dziecko uratować, czy uśpić?

Gdy wyszli pozostał smród.

Nie tylko ten papierosowy, który pan anestezjolog po sobie zostawił…

7 komentarzy

  • Reply
    Iza
    11 marca 2014 at 07:00

    Brak słów,niestety takie podejście lekarzy,raczej pseudo lekarzy jest bardzo częste.

    • kate
      11 marca 2014 at 21:29

      Ja z czymś takim zetknęłam się pierwszy raz. Cały czas nie udaje mi się tego ogarnąć….

  • Reply
    jadwiga
    11 marca 2014 at 19:43

    No jak mam ci powiedzieć, że zamiast rozmawiać z tymi dupkami powinnaś zadzwonić jeszcze raz na nr pogotowia i zapytać kogo przysłali do niemowlaka chorego z takimi i takimi objawami, i jeżeli to jest anestezjolog to tylko chyba nadaje się aby matkę uśpić, ale nie do udzielenia pomocy!!!!!!!

    • kate
      11 marca 2014 at 21:27

      Jadwiga musiałabyś widzieć moją minę. Byłam pewna, że to mi się tylko śni.

  • Reply
    Alyna
    12 marca 2014 at 06:59

    A to pan anestezjolog zdążył jeszcze fajeczkę wciągnąć przed wejściem? To już wiesz, czemu im tak zeszło…

    • kate
      15 marca 2014 at 18:03

      No zionął tytoniem jak smok, więc pewnie gdzieś zakotwiczył 😉

  • Reply
    Helen
    16 marca 2014 at 07:05

    A w radiu mówili, że wszyscy anestezjolodzy wyjechali za granicę za chlebem… Musiałaś trafić na tego jednego co został? To rzeczywiście jak senny koszmar.
    Jak rozumiem, teraz wszystko z Borsukiem dobrze. Ty się zapisz na kurs ratownika medycznego, oszczędzisz sobie i innym stresów. I zacznij kompletować osprzęt do intubacji, reanimacji itp., zanim ci fachowcy z Bożej łaski dziecko wykończą:(

Leave a Reply