Świat kobiety

Pani Zosia

Wszystko miałam wyliczone jak w szwajcarskim zegarku – co do sekundy. Plan rozpisany tak skrupulatnie, jakbym co najmniej przygotowywała się do napadu na bank. A wszystko po to, by pozałatwiać sprawy i jak najszybciej wrócić do domu. Chciałam wreszcie mieć wolny WOLNY DZIEŃ.

Punktem startowym było centrum kwiatowe. I kiedy już przeleciałam przez nie jak burza przez maj, z nakierowanym celownikiem na drzwi wyjściowe, usłyszałam: ” może mi pani pomóc?”

Odwróciłam głowę z przekonaniem, że ktoś jeszcze stoi za moimi plecami.

Ale nie, to było ewidentnie do mnie.

„Bo nie mogę się zdecydować, czy wziąć ten koszyk z tym czy ten koszyk z tym kwiatkiem” – ciągnęła tymczasem pani przyglądając się koszykom z kwiatami orchidei w dwóch różnych kolorach.

A we mnie obudziła się znowu żyłka samozwańczego dekoratora.

Zaczęłam jednak jak profesjonalista – od wywiadu:

„A w jakich kolorach ma pani pomieszczenie, w którym ma stanąć ten koszyk?”

„Wie pani, ja mam domek nad morzem….” – zaczęła pani Zosia i przy okazji usłyszałam opowieść o jej dwóch córkach (aktorce i zdaje się studentce psychologii), o szwalni, o tym, że sama kupiła kiedyś maszynę do szycia i teraz całą głowę pomysłów próbuje przenieść do reala. Wiem już jak i z czego szyje się firanki, jak zrobić ozdobny kwiatek (dokładną instrukcję wykonała mi na brzegu własnej sukienki) i historię męża, który tak okleił starą komodę taśmą, by nie otworzyła się w trakcie przeprowadzki, że potem oderwał ją razem z politurą.

„Pani mnie zapamięta” – dorzucała co jakiś czas pani Zosia

Nagle czas zatrzymał się  w miejscu.

I po co ja tak pędzę? – przeleciało mi przez głowę – Po to żeby odbębnić syzyfową pracę jaką jest sprzątanie chaty (zaczynam podejrzewać, że albo Gregor lunatykuje albo w nocy wyłażą mi spod łóżka jakieś potwory i doprowadzają mieszkanie do stanu „przed sprzątaniem”).  A może lecę by stać pół dnia przy garach, żeby usłyszeć „oooo a mięsa dzisiaj tyle ile z zupy wygrzebię?”

Co tam! Wrzucam na luz.

„Pani mnie będzie pamiętać” – kontynuowała tymczasem pani Zosia

Stałyśmy tak pośrodku centrum kwiatowego tarasując ruch i wymieniając się doświadczeniami z ożywiania starych rzeczy oraz aranżowania wnętrz.

„Ale niech mi pani powie ten czy ten koszyk? – dopytywała pani Zosia – Bo wie pani, ja widziałam taki ładny, skórzany na placu Lenina, ale kosztował całe 500 zł!

Kiedy pani Zosia opowiadała o niesamowitych walorach artystycznych skórzanego koszyka, ja próbowałam zlokalizować plac Lenina.

„Gdzie to było?” – głowiłam się i dopiero po cechach charakterystycznych sklepu, skojarzyłam o jakie miejsce może chodzić.

„No to który koszyk wziąć?” dopytywała pani Zosia

Przyjrzałam się im dokładniej.  Były identyczne. Różniły się tylko odcieniem brązu.

„A co by Pani powiedziała, gdyby je zamienić – dać do ciemnego kosza ten jaśniejszy kwiat orchidei, wtedy całość robi się bardziej wyrazista” – zaproponowałam

Pani Zosia przyjrzała się tej propozycji, zaskoczona, że sama na to nie wpadła. Pomysł jej się spodobał, ale widziałam, że miała też słabość do orchidei w kolorze bladego różu.

Wyraźnie nie mogła się zdecydować.

„Pani Zosiu, albo kupi pani dwa koszyki z dwiema orchideami, albo proponuję tańszą wersję – jeden kosz i dwie orchidee. Wtedy będzie mogła je pani sobie w zależności od nastroju wymieniać”.

Pani Zosia spojrzała na mnie jakbym właśnie odkryła Amerykę.

„No w sumie ma pani rację”.

Czasem najprostsze rozwiązania, najtrudniej znaleźć.

 

Na koniec wymieniłyśmy się numerami telefonów.

„Ale pamięta pani, że ja przez 3 miesiące będę teraz nad morzem.” – przypomniała mi pani Zosia

„Tak pamiętam. Więc jak mi coś strzeli do głowy, żeby wybrać się tam na urlop, to panią odwiedzę i wproszę się na kawę i ciasto” – odpowiedziałam

„A zapraszam. Pani mnie nie zapomni, pani będzie o mnie pamiętać” – dorzuciła, życząc mi przy okazji miłego dnia.

Oj tak pani Zosiu, takiej „artystki” nie da się tak łatwo wyrzucić z pamięci.

No Comments

    Leave a Reply