Świat według Borsuka

Ciężkie jest życie malucha…

Joł. Dawno tu nie zaglądałem, ale wiecie jak jest… Jestem zarobiony jak koń w polu i nie ma czasu nawet załadować. Jeść dają, spać każą, tylko za diabła nie kumają o co mi czasem chodzi. A ja im przecież dokładnie mówię: „aaaaaaaaaaaaaa”, „wwwwwuuuuu”, „buuuuuuu”, „guuuuguuuu”„bleeee”. I co w tym trudnego do zatrybienia. Dobrze, że przynajmniej wiedzą, że co 3 godziny głodnieję. Rano wychylam „setkę”, zmieniam łóżko na większe, gdzie trochę pokrzyczę i pośpiewam, a potem jakoś tak się dzieje, że od tego wszystkiego  oczy same mi się zamykają i odpływam na pół godzinki.

Jak się obudzę mama daje mi kaszkę. Ja pierdziu, nie wiedziałem, że to takie dobre. Na początku jadłem ją łyżeczką, ale kto by tam chciał tyle machać. Zwłaszcza, że zjadam jej coraz więcej. Odłożyliśmy więc łyżeczkę na bok. Tym bardziej, że często zamiast do buzi wkładałem ją sobie do oka. Teraz mam załadowaną pełną butlę kaszki i zasuwam. Dosłownie zasuwam, bo to robota bardziej męcząca niż pochłanianie mleka. Niby smok do kaszki, ale narobić się przy tym trzeba.

Potem  bekam i idę zerknąć co się w świecie dzieje. Oglądam Dzień dobry  TVN albo TVN 24. A swoją drogą co to za dziwny koleś ten Putin? Włosy ma prawie jak ja, ale z oczu to taki raczej wiecznie wkurzony. Nie powiem, ja też się czasem wnerwię, ale żeby tak non stop to nie.

Próbowałem  oglądać bajki, ale to jakaś wiocha dla smarkaczy. Z bajek podchodzi mi jedynie ten zielony grubas. Jak mu tam było? Shrek? Koleś jest nieźle szurnięty, ale jakoś daje się chłop polubić.

Podczas oglądania TV matka wrzuca mnie na domową „siłkę”. Na profesjonalną chodzę sobie raz w tygodniu. Rozbierają mnie tam do „pampera” i dają wycisk. Na początek masują, a potem męczą i dręczą. Nie mam tam sztangi ani hantli, ale i tak po godzinie jestem zmachany jak buldog po spacerze.

Na domowej siłce fikam kiedy chcę. Tam sam jestem sobie trenerem i zawodnikiem. Macham nogami, robię przewroty na boki, żeby dorwać te zwisające z góry maskoty i grzechoty. Ale nic mnie tak nie fascynuje jak lusterko. Takie zabawkowe, dziecinne. Chyba ten cały Shrek w nim mieszka, bo co do niego zaglądam, to widzę takie duże oczy i buzię. Co prawda nie jest zielony, ale może się chłop wreszcie umył. Co on jada, że jest wiecznie brudny… szpinak?

No właśnie – szpinak. Dostaję ostatnio na łyżeczce jakieś wynalazki. Mama mówi, że to warzywa i że to dobre. No jacha… jedliście kiedyś szpinak z ziemniakami? Toż  to jakiś sajgon jest. Tfuuuuu, aż mnie skręca jak sobie o tym pomyślę. Zjem kilka łyżek, żeby nie robić matce przykrości, ale z warzywami to ja się raczej nie zaprzyjaźnię. Jedna łyżeczka więcej i pojadę do Rygi…

Zmęczyło mnie ostatnio to wieczne życie na walizkach. Normalnie jedna wielka trasa koncertowa. Ale szykował mi się jeszcze jeden wyjazd. Tym razem zagraniczny. Do Angeli Merkel. No może nie dosłownie, ale wkroczyłem na jej terytorium. Jechałem zbadać sobie w Niemczech wzrok. Po drodze do niemieckiego okulisty, Trolle zabrały mnie nad morze.

– Zobacz Borsuk – mówiła mama – tyle wody co w twojej wannie.

Powiedziała mi, że przyjedziemy tu latem i będę się w tym bajorku kąpał.

Super. Lubię!

Na razie polała mi tylko łapki wodą i powiedziała, że jest słona. Jak dla mnie to ona raczej zimna była. Słona w sumie też, bo jak nikt nie widział, to wsadziłem ręce do buzi i spróbowałem. Noooo słona. Tak samo jak moje spocone paluszki.

Uwielbiam lizać sobie palce. Kiedyś wkładałem do buzi tylko jednego palucha, ale potrenowałem i dzisiaj potrafię włożyć już całą rękę. Mama mówi, że jeszcze trochę, a mi się paluchy w buzi rozpuszczą od tego ssania.

Śmieszne. A niby jak.

Ostatnio do kąpieli dostaję takie fioletowe dziwadło. Wygląda trochę jak fotelik, a trochę jak zjeżdżalnia. Ni to pies ni wydra. Siadam sobie na tym jak na tronie i chlapię nogami ile wlezie. A woda tak fajnie lata do góry. Tata puka mi w oparcie tego fotelika, co mnie strasznie bawi.

Trochę mniej zabawne było, gdy byliśmy nad morzem i mieszkaliśmy w hotelu. Poszedłem do łazienki i co? Zonk! Nie było wanny. No sami powiedzcie jak to może być, żeby w porządnym hotelu nie było wanny?! Mieli prysznic. Mama weszła tam ze mną, a tata wysmarował mnie pianą. Potem włączył słuchawkę. Na początku nie wiedziałem co się dzieje i dlaczego woda kłuje mnie jednocześnie w kilku różnych miejscach. Dziwne to było, więc profilaktycznie się zbeczałem. Ale teraz z prysznicem już się zaprzyjaźniliśmy. On olewa mnie, a ja olewam mamę.

Fakt, parę razy zmoczyłem też ręcznik po kąpieli, ale ostatnio to już idę na rekord. Potrafię z przewijaka na pralce siknąć na podłogę, olewając przy okazji szafki.

Tej drugiej sytuacji nie pamiętam, bo spałem, ale mama opowiadała, że jak przebierała mnie o północy u siebie w łóżku, to od razu po rozpięciu pieluszki otworzyłem sikawkę. A że mama nie zdążyła jeszcze przygotować nowej, to… zaczęła blokować ręką to co ja wypuszczałem i kierowała ten strumień na starego „pampera”. Nic to nie dało, bo i tak mokre było wszystko: mama, moje śpiochy i jej łóżko.

Jak uporam się  z domową siłką, Putinem w telewizji, olewaniem systemu i jedzeniem, to idziemy sobie z mamą na spacer. Już dwa razy udało mi się spotkać na spacerze Zojkę – moją koleżankę ze szkoły.

 

Z jakiej szkoły?

No ze szkoły rodzenia!

Siedzieliśmy obok siebie na takich miękkich workach i kopaliśmy nasze matki – wtedy jeszcze od środka. Teraz, gdy zobaczyliśmy się z Zojką nie mogę uwierzyć, że dziewczyna jest tylko tydzień starsza. W porównaniu ze mną – człowiekiem o posturze koreańskiego piłkarza, ona wygląda jak NRD-owska pływaczka (kurde muszę chyba następnym razem na siłce poćwiczyć „spacer farmera”).

Zojka ma ze dwa (!) kilo więcej i jest też jakby trochę dłuższa. No właśnie, a propos dłuższa. Chodzimy sobie z mamą do przychodni mierzyć się i ważyć. O ile na wadze (wolno, bo wolno) mam coraz lepsze notowania, to przy mierzeniu wzrostu na miarce jest mnie coraz mniej.

– A co to dziecko mi się kurczy w praniu? – zapytała kiedyś matka.

Pani doktor uspokaja, że to raczej niemożliwe. Że pewnie panie pielęgniarki coś musiały źle zmierzyć. I żeby się mama nie martwiła, bo dzieci rosną skokowo. Hej, to znaczy, że żeby urosnąć muszę skakać?

No przecież jeszcze nie umieeeeeeeeem!

Za to Zojka w skakaniu musi być niezła.

A co do życia towarzyskiego – umawiam się w tym tygodniu z Milenką i Jasiem – Ziomalami z OIOMu. Jasiek nocował pod drugą ścianą, więc z nim często nie gadaliśmy. Ale z Milenką, to nie raz urządzaliśmy nocne harce. Milenka ma ksywę „akrobatka”, bo jak jeszcze leżała w inkubatorku, to tak fikała, że prawie potrafiła zwinąć się w precel.

Balangi wychodziły nam najlepiej. Po nocach z Milenką też trochę śpiewaliśmy, więc w dzień jak przychodziły nasze Trolle, to my akurat musieliśmy odespać.

Ciekawe jak dziewczyna wygląda i czy nadal jest taka rozrywkowa. No ale przez pół roku, to dzieci aż tak radykalnie chyba się nie zmieniają.

6 komentarzy

  • Reply
    Patrycja i Zoja
    24 marca 2014 at 07:43

    Ależ się uśmiałam! Dziękujemy za wspomnienie o Zojce 😀 Zojka również pod wrażeniem wózkowych randek, a mama zadowolona wymianą informacji z drugą mamą 😀 Mamy nadzieję, że takie spotkania będą częste bo jak człowiek pogada, powymienia info to jakoś tak lepiej i spokojniej na duszy 😀 Myślę że Borsuk lada moment przegoni Zojkę co by ją własnym ramieniem obronić przed atakiem gołębi na deptaku :D. Trzymajcie się cieplutko, wcinajcie szpinak i do zobaczenia 😀

    • Borsuk
      24 marca 2014 at 08:21

      Zojka, to meetingi tam gdzie zwykle. A z tym szpinakiem to nie przesadzaj, bo jak ja Cię dogonię. Zojka ty go czymś dosładzasz czy jesz „na śpiocha”? Szpinak to świństwo!

  • Reply
    jadwiga
    24 marca 2014 at 12:42

    Rośnij synku rośnij, musisz zadbać o swoje dziewczyny, abyś kiedyś pojechał na Pyrkon, już czekają na Ciebie kochany
    pozdrawiam Was wszystkich, Trolle trzymajcie się, Borsuk przystojny facet dlaczego uważali ze coś ma z oczami, ma takie mądre spojrzenie?
    j

    • Borsuk
      24 marca 2014 at 13:55

      Spoko babciu Jadziu, ja mogę na Pyrkon już teraz się wybrać jako kosmita bez charakteryzacji.
      P.S Powiedz matce, żeby się nie wygłupiała z tymi warzywami. Oszaleć można….. 🙂

  • Reply
    Helen
    25 marca 2014 at 09:37

    Borsuk nie tylko widzi normalnie, ale jeszcze miarę w oku ma:))
    A propos poprzedniego wpisu, my to samo mieliśmy z synem, kiedy złamał kość udową. Pieprzony (przepraszam, Borsuk) pan PROFESUR nawet go nie zbadał. Rzucał papierami i coś gadał do siebie, a wszystko za 150 zł. Skończyło się na operacji w Berlinie… Widzisz, wszyscy chcą do Merkel…

    • kate
      27 marca 2014 at 06:12

      Helen a może to po prostu jakaś polska zaraza, która się rozprzestrzenia…

Leave a Reply