Świat kobiety

Ooooo matko!

Gdy pierwszy raz się spotkałyśmy, każda miała głowę zajętą swoimi sprawami. Jak to na OIOMIe. Każda przy swoim dziecku, w swoim inkubatorku. I każda ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Wróć, z milionem znaków zapytania: Co dalej? Co jeszcze można zrobić dla swojego niedawno narodzonego dziecka? Czy wszystko będzie dobrze?….

Połączyła nas jedna sala i różne, choć ze wspólnym mianownikiem doświadczenia. Wtedy wymieniałyśmy między sobą ledwie kilka słów, w biegu między salą, a korytarzem.

Kto nie doświadczył ostrego trzęsienia ziemi po urodzeniu dziecka raczej nie zrozumie, dlaczego na OIOMIe rodzice nie rozmawiają.

Oni nie chcą rozmawiać.

Nie to co na roomingu, gdzie matki prześcigają się w opowiadaniu o zaletach dziecka, które dopiero przed chwilą przyszło na świat. Jakie to wspaniałe, ile je, ile sika i co już potrafi…

– Twój też zrobił czarną kupę?

– Ale ma włosów…

– Podobny do mojego męża. I z wyglądu i z charakteru…

Na OIOMIe rodzice chcą spokoju.

Świętego spokoju.

Tego, żeby nikt nie pytał: A co tam u Pani syna/córki? Co mu/jej jest?

Każde takie pytania są jak grzebanie wielkim, tłustym paluchem w ledwo co zabliźnionej ranie.

Wystarczy, że matki leżąc po porodzie w pokoju słyszą od tej mniej empatycznej części personelu:

– A dlaczego tu NIE MA DZIECKA???

Aż samo ciśnie się na usta:

– Bo się ubrało i poszło do domu!

Ci, którzy się tobą zajmują, i którzy mają twoją dokumentację raczej powinni takie rzeczy wiedzieć.

Oni wychodzą, a ty (jeśli masz pokój jednoosobowy) smarkasz szybko w poduszkę, zanim znowu ktoś wejdzie i zapyta dlaczego jesteś taka zapłakana.

Ty tutaj – sama na górze, twoje dziecko – piętro niżej w towarzystwie innych małych kolegów i koleżanek – na OIOMie. Niby droga niedaleka, ale pokonać tę trasę po cesarce to jak wyprawa w Himalaje bez ekwipunku, tlenu i przygotowania.

Asia – mama Jasia, została mi w pamięci jako dziewczyna, która codziennie przyjeżdżała do syna z innej miejscowości i która leżącemu w inkubatorku synkowi… czytała bajki.

Kasia – mama Milenki (inkubatorowej akrobatki zwijającej się w precel), też była mamą dochodzącą i wzbudzającą moją zazdrość …ilością mleka przynoszonego codziennie córce.

Każda z nich zajęta czuwaniem przy własnym dziecku. Wręcz zaklinająca rzeczywistość i gotowa stanąć na rzęsach byle z każdym dniem było lepiej.

One – mimo wszystko – wymieniły się telefonami.

Ja – choć o tym myślałam – nie miałam odwagi przekraczać tej niewidzialnej granicy.

Dopiero niedawno Kasia znalazła mnie przypadkowo na Facebooku przez kliknięcie swojego kolegi.

Ale każda z nas doskonale pamiętała te dwie pozostałe.

Od tego czasu minęło prawie pół roku.

Mimo iż nie znałyśmy się wcześniej zbyt dobrze, postanowiłyśmy się spotkać. Umówiłyśmy się z dziećmi w kafejce. Każda ciekawa jak się mają tamte maluchy.

Jaś już nie jest tym samym szkrabem ciężko oddychającym, niewiele jedzącym, leżącym w inkubatorku na „owczym” śpiworku. To teraz prawdziwy Jan, siedzący bez podparcia, pijący gigantyczne butle mleka i jedzący prawdziwe obiadki.

Milenka to też nie ta kruszynka, przy której bałam się nawet oddychać, żeby nie zrobić jej krzywdy. To teraz duża dziewczynka, uśmiechająca się nie tylko oczyma, ale i całą buzią. No i potrafiąca ssać pierś!

Borsuk to także nie ten sam malutki Borysek, śpiący całymi dniami, którego tak trudno było nakarmić. To teraz wijąca się meduza, która pół minuty nie usiedzi w jednym miejscu.

A mamy?

Mamy też dzielnie sobie radzą:

Mama Jasia – najbardziej wyluzowana z nas. Uprawiająca niemalże macierzyński freestyle. Pamięta o dziecku, ale i nie zapomina o sobie. O swoich potrzebach i o potrzebie Jaśka do „samodzielności”.

Mama Milenki – dbająca o córkę i gotowa jej nieba przychylić, ale na szczęście nie z gatunku tych chorobliwie „chuchająco-dmuchających”. (Ku mojej rozpaczy i ciągłej zazdrości ;-)) To matka ciągle karmiąca 😉

A pośrodku nich ja – mająca chyba trochę i z jednej i z drugiej.

Maluchy zajęte dziś były każde swoim wszechświatem. Kiedy spała Milenka, Borsuk się bawił, a Jaś docierał dopiero na spotkanie. Kiedy Milenka się obudziła, Borsuk poszedł w kimę, a Jaś zajął się jedzeniem. Gdy Milenka siadła przy stole, Borsuk się wybudził, wtedy Jaś przyciął komara.

Za to matki nie mogły się nagadać.

Dlatego już dziś umówiły się na kolejne spotkanie.

A bąble nie mają wyjścia – muszą się zaprzyjaźnić.

Choć pewnie nie raz i nie dwa będą wyrywały sobie łopatkę… albo włosy siedząc we wspólnej piaskownicy i krzycząc:

– Mamo a on/ona mnie biiiiiiiiiiijeeeeeeeeeeee…..

9 komentarzy

  • Reply
    jadwiga
    27 marca 2014 at 08:08

    I ja nie karmiłam, za dużo było stresu, i choć taki był początek córka wyrosła na fest kobietę, nie martw się co się źle zaczyna dobrze się kończy, truizm, banał? tak ale wiara tez czyni cuda, pozdrawiam cała trójkę młodych z mami
    j

    • kate
      27 marca 2014 at 18:25

      I tej koncepcji się trzymam. Borsuk właśnie rozwala karuzelkę w łóżeczku, więc chyba dochodzi do zdrowia…

  • Reply
    Piotr
    27 marca 2014 at 21:15

    …ech dawne, bardzo dawne czasy

    • kate
      31 marca 2014 at 17:58

      Piotrze jak dawne czasy, to może trzeba odświeżyć pamięć i … wskoczyć znowu na głęboką wodę 🙂

  • Reply
    Piotr
    28 marca 2014 at 07:32

    Ech… świat maluszków 🙂

  • Reply
    Mama M., wymieniona z imienia - Kasia.
    28 marca 2014 at 18:59

    Chyba zmęczenie mnie dopada, bo zastanawiałam się ile trzeba odjąć od 4, aby wynik wyniósł 1 (weryfikacja komentarza 😉 ). Tak mnie pięknie opisałaś, że aż się wyprostowałam, włosy przyczesałam i w myślach sobie powiedziałam „Tak to ja”! I nie wiem jak z tych zestresowanych, milczących brył zdołałaś wyłuskać tak różne cechy charakteru. A co do naszych pociech…butelek sobie nie wyrywały, miejscem na kanapie się podzieliły, więc może w tej piaskownicy nie będzie aż tak źle.

    • kate
      31 marca 2014 at 18:01

      Eeee rozczochrana nie byłaś 🙂 Jak patrzę na tę naszą trójkę to widzę, że to będą niezłe charakterki.

  • Reply
    Helen
    3 kwietnia 2014 at 19:28

    I ja pamiętam to piekło na początku. Ciąża idealna, malec jak słoń, a tu poród 36 godzin i 4 punkty 🙁 A potem dostałam gorączki bo mi żadna larwa nie powiedziała że pokarm trzeba ściągać (nie mogłam karmić po cesarce). No to zabrali dziecko, a ja płakałam, jakby mi hitlerowcy odbierali… Na szczęście wszystko jakoś się wyprostowało. Borsuk też niedługo będzie łamał serca:))

    • kate
      4 kwietnia 2014 at 20:45

      O widzę Helen, że tobie też atrakcji na starcie nie brakowało. A swoją drogą to za te 36 godzin to ja bym ci tam dała tak ze 24 punkty 😉

Leave a Reply